Wiatr

Tyle już po­wie­dzia­łem o po­wie­trzu, że te­raz każ­dy zro­zu­mie ła­two, co to jest wiatr i zkąd się on bie­rze. Wiatr – to nic in­ne­go, tyl­ko to samo po­wie­trze w prze­lo­cie. Kie­dy po­wie­trze leci z jed­ne­go miej­sca na dru­gie, to ude­rza nas po twa­rzy, spra­wia nam chłód, roz­wie­wa wło­sy, cza­sem po­rwie i czap­ko, z gło­wy, pod­no­si pia­sek z zie­mi, ko­ły­sze wodę w rze­ce, w sta­wie lub je­zio­rze, po­ru­sza li­ście na drze­wach, – a my mó­wi­my, że jest wiatr. Lu­dzie prze­myśl­ni umie­ją i z wia­tru ko­rzy­stać; urzą­dza­ją róż­ne ma­szy­ny, na­przy­kład mły­ny wietrz­ne (zwa­ne wia­tra­ka­mi) i młó­car­nie, któ­re wiatr ob­ra­ca. Pły­wa­jąc stat­ka­mi wod­ne­mi po du­żych rze­kach, je­zio­rach i mo­rzach, roz­pi­na­ją na wy­so­kich masz­tach wiel­kie płach­ty płó­cien­ne czy­li ża­gle, w któ­re wiatr dmie i pę­dzi sta­tek tam, gdzie trze­ba. Wiatr bywa sil­ny, kie­dy po­wie­trze leci pręd­ko; przy wol­nym zaś bie­gu po­wie­trza czu­je­my wie­trzyk lek­ki, sła­by, któ­ry w go­rą­cy dzień let­ni chło­dzi nas i spra­wia przy­jem­ne uczu­cie. Je­śli wiatr jest mier­ny, to po­wie­trzę idzie z taką pręd­ko­ścią, jak­by koń biegł kłu­sem. Śred­ni wiatr prze­by­wa oko­ło trzech mil na go­dzi­nę, a więc koń w ga­lo­pie mógł­by mu do­rów­nać w szyb­ko­ści.

Sil­ny wiatr prze­la­ta w cią­gu jed­nej mi­nu­ty wior­stę dro­gi. Je­śli po­wie­trze leci jesz­cze prę­dzej, to już wiatr na­zy­wa­my wi­chrem. Wi­cher wy­rzą­dza nie­raz szko­dy, zdzie­ra po­kry­cia z da­chów, prze­wra­ca pło­ty, a na­wet bu­dyn­ki sła­biej sto­ją­ce i drze­wa, w zi­mie zaś spra­wia nie­zno­śną za­wie­ru­chę i za­sy­pu­je dro­gi śnie­giem. Wy­chry jed­nak, ja­kie zda­rza­ją się w na­szym kra­ju, to tyl­ko za­baw­ka w po­rów­na­niu z tem, co bywa w in­nych czę­ściach świa­ta, w Ame­ry­ce, Azji i Afry­ce. ’ W Ame­ry­ce po­wie­trze pę­dzi nie­raz z taką, szyb­ko­ścią i siłą, że wszyst­kie bu­dyn­ki po wsiach prze­wra­ca, ster­ty zbo­ża po po­lach roz­no­si, lu­dzi i ko­nie z wo­za­mi po­ry­wa w górę niby li­ście i prze­rzu­ca gdzieś da­le­ko. Taki wi­cher zo­wią ura­ga­nem. Kie­dy ura­gan nad­cho­dzi, lu­dzie kry­ją się do jam i piw­nic, aby ży­cie oca­lić. W Afry­ce i Azji po pu­sty­niach su­chych i pia­sczy­stych wie­ją czę­sto wi­chry go­rą­ce nio­sąc ta­kie tu­ma­ny ostre­go pia­sku, że aż dnia bo­że­go nie wi­dać, tyl­ko, ciem­no się robi na świe­cie. Drob­ny lecz ostry pia­sek jak­by igła­mi tnie po skó­rze ludz­kiej, su­szy ją i pa­rzy aż do spa­le­nia. Lu­dzie wten­czas umie­ra­ją z pra­gnie­nia i go­rą­ca. Miesz­kań­cy Afry­ki dla obro­ny od ta­kich upa­łów i wi­chrów sma­ru­ją so­bie cia­ło tłu­sto­ścią. Naj­go­rzej bywa, je­że­li taki wi­cher za­sko­czy po­dróż­nych na pu­sty­ni, bo nie­raz za­sy­pie ich zu­peł­nie górą pia­sku i żyw­cem za­grze­bie tak, że i śla­du po nich nikt nie znaj­dzie. My po­win­ni­śmy co­dzien­nie Panu Bogu dzię­ko­wać za to, że dał nam za oj­czy­znę kraj taki, gdzie po­wie­trze jest ła­god­ne i tak strasz­li­wych nie­szczęść nie wy­rzą­dza. Zda­rza­ją, się wpraw­dzie u nas tak zwa­ne trą­by po­wietrz­ne, ale to bar­dzo rzad­ko, przy­tem trwa­ją tyl­ko przez kil­ka chwil lub mi­nut i wy­rzą­dza­ją szko­dy na nie­wiel­kiej prze­strze­ni. Te same trą­by po­wietrz­ne w in­nych kra­jach by­wa­ją da­le­ko strasz­niej­sze.

Trą­ba po­wietrz­na two­rzy się w ten sam spo­sób, jak wir w rze­ce. Po­wsta­je ona wten­czas, kie­dy dwa wia­try z róż­nych stron wie­ją­ce ze­tkną się z sobą. Oby­dwa wia­try chcą sie­bie prze­przeć na­wza­jem i za­nim się ustat­ku­ją, roz­po­czy­na­ją w kot­ko ta­niec sza­lo­ny. Je­śli się spo­tka­ją wia­try sła­be, to się koń­czy na­tem, że po­rwą z zie­mi tro­chę pia­sku, li­ści, a w zi­mie śnie­gu – i zwi­nąw­szy z tego jak­by słup cien­ki a wy­so­ki, o kil­ka staj go prze­no­szą i ci­ska­ją. Ale je­śli na­tra­fią na sie­bie sil­ne wi­chry, to rwą i uno­szą w swym sza­lo­nym tań­cu wszyst­ko, co im się na dro­dze pod­wi­nie. Taka trą­ba po­wietrz­na naj­więk­sze drze­wa wy­ry­wa z ko­rze­nia­mi, bu­dyn­ki prze­wra­ca, a lu­dzi i zwie­rzę­ta prze­rzu­ca da­le­ko, jak­by to były piór­ka le­ciut­kie. Nad­cho­dzi ona zwy­kle z chmu­rą i spra­wia okrop­ną ule­wę.

Do mie­rze­nia szyb­ko­ści wia­tru uży­wa­ją ma­łe­go wia­tracz­ka, któ­ry jest tak urzą­dzo­ny, że po­zo­sta­wia ślad każ­de­go ob­ro­tu. Ile razy na se­kun­dę cza­su wia­tra­czek się ob­ró­ci, z tego moż­na po­znać, jak sil­ny jest wiatr i jak da­le­ko on przez ta­kąż se­kun­dę prze­la­tu­je. Aby wie­dzieć zno­wu, od któ­rej stro­ny wiatr wie­je, wy­sta­wia­ją na szczy­tach bu­dyn­ków cho­rą­giew­ki bla­sza­ne osa­dzo­ne na ster­czą­cym prę­cie i mo­gą­ce się ła­two okrę­cać. Każ­dy pew­nie wi­dział gdzie­kol­wiek taką cho­rą­giew­kę, a każ­dy go­spo­darz może ją mieć na swym da­chu.

We­dług tego, od któ­rej stro­ny pę­dzi po­wie­trze, na­zy­wa­ją wiatr: albo za­chod­nim, albo pół­noc­nym, albo wschod­nim, albo po­łu­dnio­wym. Wiatr za­chod­ni zda­rza się u nas naj­czę­ściej i przy­no­si z sobą chmu­ry desz­czo­we z nad ogrom­ne­go mo­rza, któ­re roz­cią­ga się na za­cho­dzie od na­szej czę­ści świa­ta. Wiatr pół­noc­ny i pół­noc­no-wschod­ni spro­wa­dza zim­ne po­wie­trze z kra­jów zmar­z­łych, ota­cza­ją­cych pół­noc­ny bie­gun zie­mi. Z wia­trem wschod­nim przy­pły­wa naj­czę­ściej po­wie­trze su­che, w le­cie go­rą­ce, a w zi­mie mroź­ne. Wiatr po­łu­dnio­wy spro­wa­dza zwy­kle po­wie­trze cie­płe, albo nie­raz chmu­ry burz­li­we.

Ale nie­je­den cie­ka­wy pew­nie wie­dzieć, jak się wia­try two­rzą, z ja­kie­go po­wo­du po­wie­trze nie sto­ji cią­gle spo­koj­nie, tyl­ko prze­la­ta z miej­sca na miej­sce. Przy­po­mnij­cież so­bie, jak się robi ciąg w pie­cu i ko­mi­nie, a zro­zu­mie­cie z tego ła­two, ja­kim spo­so­bem po­wsta­ją na zie­mi wia­try. Kie­dy się od słoń­ca zie­mia w jed­nem miej­scu roz­grze­je, to roz­grze­je się w tem­że miej­scu i po­wie­trze; wie­cie zaś już, że roz­grza­ne po­wie­trze roz­sze­rza się, robi się rzad­sze, lżej­sze i musi ula­tać w górę. Gdy jed­no po­wie­trze ule­ci w górę, to na­tych­miast w opróż­nio­ne u dołu miej­sce pę­dzi po­wie­trze z oko­lic dal­szych; w miej­sce tam­te­go na­pły­wa zno­wu z jesz­cze dal­szych stron i tak na du­żej prze­strze­ni robi się wiatr. Czę­sto się też zda­rza, że u dołu i u góry wie­ją dwa wia­try – każ­dy w prze­ciw­ną stro­nę; moż­na cza­sem to po­znać po chmu­rach.

Kto chce, to może na pró­bę zro­bić wiatr w miesz­ka­niu i jesz­cze le­piej się prze­kor­na, jak to za­wsze po­wsta­ją wia­try na zie­mi. Niech będą obok sie­bie dwie izby, jed­na do­brze ogrza­na, a dru­ga zim­na. Gdy otwo­rzysz drzwi z jed­nej do dru­giej, to uczu­jesz, jak z zim­nej do cie­płej bę­dzie szło do­łem po­wie­trze, a lu­dzie po­wie­dzą, że chłód na­cho­dzi. Roz­grza­ne po­wie­trze w izbie cie­płej, jako iżej­sze, musi ucie­kać w górę pod pu­łap i ztam­tąd, gór­ną, czę­ścią drzwi, bę­dzie po­wo­li ucho­dzi­ło do izby zim­nej. W ten spo­sób po­wsta­ną, dwa wia­try prze­ciw­ne i we drzwiach będą… się z sobą mi­ja­ły: je­den sil­niej­szy do­łem, a dru­gi słab­szy górą..