Wilgoć w powietrzu

Je­że­li woda się go­tu­je, to wi­dzi­my, jak z niej bu­cha para i leci w po­wie­trze. Je­że­li tak woda bę­dzie się go­to­wa­ła dłu­go, to się wszyst­ka może wy­go­to­wać do su­cha, jak o tem wie każ­dy. Cóż się z tą wodą sta­nie? Czy ona zgi­nie zu­peł­nie? Nie, nie zgi­nie, bo na świe­cie nic cał­kiem zgi­nąć nie może;, może tyl­ko albo ukryć się ja­koś przed okiem na­szem, albo za­mie­nić się w rzecz inną. Kie­dy się wszyst­ka woda wy­go­to­wa­ła do su­cha, to zna­czy, że za­mie­ni­ła się w parę, ule­cia­ła z garcz­ka i po­mie­sza­ła się z po­wie­trzem W po­wie­trzu roz­pusz­cza się para wod­na tak, jak nie­przy­mie­rza­jąc w wo­dzie roz­pusz­cza się sól.

Para ula­ta nie­tyl­ko z wody go­rą­cej i go­tu­ją­cej się, ale tak­że i z zu­peł­nie zim­nej; tyl­ko z zim­nej wody para wy­cho­dzi bar­dzo wol­no i w tak ma­łej ilo­ści, że nie wi­dzi­my jej oczy­ma. Z wody w – na­czy­niach sto­ją­cej, z ro­wów, ka­łuż, sta­wów, rzek, je­zior i z mo­rza para ulat­nia się cią­gle i mie­sza się z po­wie­trzem. Od tego to ka­łu­że wy­sy­cha­ją, wy­sy­cha i zie­mia wil­got­na po desz­czu lub po roz­to­pach zi­mo­wych, schnie rów­nież, tyl­ko prę­dzej, mo­kra bie­li­zna roz­wie­szo­na na pło­cie lub na sznu­rze. Za­wsze, kie­dy jaka rzecz schnie, to zna­czy, że woda z niej ob­ra­ca się w parę i roz­cho­dzi się w po­wie­trzu.

W kra­ju na­szym jest tyle rzek, strug, a stro­na­mi je­zior i zie­mi ba­gni­stej, że nig­dy się nie zda­rza, żeby w po­wie­trzu nie było pary roz­pusz­czo­nej, za­wsze jej jest choć tro­cha. Wiel­kie to do­bro­dziej­stwo, bo para spra­wia, że w le­cie upa­ły a w zi­mie mro­zy są… da­le­ko zno­śniej­sze, po­wie­trze zaś nie ta­kie przy­kre, nie wy­su­sza nam bar­dzo skó­ry i płuc, i jest zdrow­sze.

Gdy w po­wie­trzu jest dużo pary, to mó­wi­my, że jest ono wil­got­ne; je­że­li zaś pary jest mało, albo nie­ma wca­le, to po­wie­trze na­zy­wa­my su­chem. Po­wie­trze może roz­pusz­czać parę tyl­ko do pew­nej mia­ry, kie­dy się już wil­go­cią na­sy­ci, to wię­cej pary nie przyj­mu­je. Dla­te­go to kie­dy lu­dzie chcą” żeby wy­my­ta pod­ło­ga prę­dzej wy­schła, to mu­szą… drzwi i okna w izbie po­roz­twie­rać, aby w niej po­wie­trze się zmie­nia­ło i za­bie­ra­ło parę. Gdy­by izba była cią­gle za­mknię­ta szczel­nie, toby po­wie­trze w niej nie­dłu­go na­sy­ci­ło się parą i wil­goć z pod­ło­gi wyj­ść­by nie mo­gła. Kie­dy jest wiatr, to bie­li­zna na nim schnie prę­dzej, bo po­wie­trze cią­gle się zmie­nia i łap­czy­wie parę za­bie­ra. Przy­tem trze­ba jesz­cze wie­dzieć, że to samo po­wie­trze bę­dąc do­brze ogrza­ne wię­cej pary w so­bie roz­pu­ści, niż wten­czas, kie­dy jest zim­ne; aby więc pod­ło­ga w zi­mie prę­dzej wy­schła po wy­my­ciu, na­le­ży w pie­cu do­brze na­pa­lić. Choć wie o tem pra­wie każ­dy, ale ja przy­po­mnieć to czy­tel­ni­kom mu­szę, aby ła­twiej zro­zu­mie­li dal­sze moję opo­wia­da­nie.