Co to jest tęcza

Co to jest ten pas prze­ślicz­ny, z kil­ku ja­snych barw zło­żo­ny, któ­ry uka­zu­je się nie­raz na chmu­rze pod­czas wio­sny i lata? Zda­rza się, że pół nie­ba tą wstę­gą prze­pa­sze się w pół­ko­le. Z cze­goż ona utka­na i czem po­ma­lo­wa­na tak ład­nie? Zkąd się ona bie­rze i gdzie po­tem zni­ka? Wszak nie­je­den za­sta­na­wia się nad tem i rad­by do­wie­dzieć się cóś praw­dzi­we­go. Plo­tą-ci, co praw­da, lu­dzie nie­ucze­ni róż­ne dziw­ne rze­czy o tej tę­czy, tłu­ma­czą ją po swo­je­mu, ale naj­czę­ściej ździe­bła praw­dy w tem nie­ma. Wy­pa­da więc tę rzecz wy­ja­śnić tak, jak z nią jest rze­czy­wi­ście.

Je­śli­ście zwra­ca­li na tę­czę uwa­gę, to może przy­po­mni­cie so­bie, że uka­zu­je się ona w po­rze cie­płej, kie­dy chmu­ry desz­czo­we prze­cho­dzą przed po­łu­dniem, albo po po­łu­dniu, nig­dy zaś nie zda­rza się w samo po­łu­dnie, jak słoń­ce sto­ji wy­so­ko. Wi­dzi­my też ją za­wsze w stro­nie prze­ciw­nej słoń­cu; kie­dy słoń­ce świe­ci na za­cho­dzie, to tę­cza bywa po wschod­niej stro­nie – i na od­wrót. I z cze­góż ona tak pięk­nie utka­na? zką­dże się ona bie­rze i gdzie zni­ka?

Tka­ją ją kro­ple desz­czu, któ­re sy­pią się z chmu­ry, zda­le­ka od nas, na­prze­ciw­ko słoń­ca; gdy zaś deszcz usta­nie, to i tę­cza zni­ka. A czem­że te kro­ple desz­czu by­wa­ją tak po­ma­lo­wa­ne? Toć… ja­sność słoń­ca je tak ma­lu­je. Kto nie wie­rzy, ten może mieć taką tę­czę na za­wo­ła­nie i zbli­ska jej się przyj­rzeć. Oto w dzień ja­sny, kie­dy słoń­ce świe­ci, trze­ba pójść we dwóch na rze­kę lub sa­dzaw­kę. Je­den niech za­cznie pry­skać rę­ka­mi wodę na­prze­ciw słoń­ca tak, żeby kro­ple sy­pa­ły się gę­sto jak przy desz­czu, – a dru­gi niech sta­nie o kil­ka­na­ście kro­ków, ty­łem do słoń­ca, i niech się temu pry­ska­niu przy­glą­da: uj­rzy wten­czas tę­czę po­dob­ną do tej, jaka bywa na nie­bie. To samo moż­na też cza­sem wi­dzieć przy mły­nie, je­że­li koło roz­pry­sku­je przed nami wodę na mnó­stwo kro­pe­lek a słoń­ce świe­ci za na­sze­mi ple­ca­mi.

Ale jak­że zno­wu bia­ła ja­sność słoń­ca – rów­nież bia­łe i prze­zro­czy­ste kro­ple wody ma­lu­je na ta­kie pięk­ne bar­wy: i na czer­wo­no, i na żół­to, i na zie­lo­no, i na nie­bie­sko, i ja­koś tam jesz­cze in­a­czej? – Przyj­rzyj się kro­plom rosy na li­ściach drzew i na tra­wie, kie­dy słoń­ce świe­ci: mie­niąc się one będą tak­że w two­jich oczach i świe­cić się róż­ne­mi ko­lo­ra­mi. Znaj­dziesz tam mię­dzy nie­mi sie­dem barw: jed­ne kro­pel­ki będą zu­peł­nie czer­wo­ne, dru­gie – żół­te jak mar­chew, trze­cie – ja­sno żół­te, czwar­te – zie­lo­ne, pią­te – ciem­no­błę­kit­ne (sze­fi­ro­we), szó­ste – nie – bie­skie, a siód­me fi­joł­ko­we. To samo wi­dzia­łeś pew­nie w bań­kach, co je z my­dlin dzie­ci pusz­cza­ją, i to samo wpa­da­ło ci w oczy w ko­ście­le, kie­dyś się przy­glą­dał trój­gra­nia­stym szkieł­kom za­wie­szo­nym na świecz­ni­kach zwa­nych pa­ją­ka­mi. Otóż te same sie­dem barw i w ta­kim po­rząd­ku, jak je tu wy­mie­ni­łem, wi­dzi­my i w tę­czy zło­żo­nej z mnó­stwa kro­pe­lek desz­czu świe­cą­cych się na­prze­ciw­ko słoń­ca.

Te kro­pel­ki świe­cą się dla­te­go, że ja­sność słoń­ca w nich się od­bi­ja. Ja­sność słoń­ca jest bia­ła, ale w tej, bia­ło­ści jest owych aż sie­dem barw ukry­tych. Każ­da też rzecz bia­ła ma w so­bie ukry­tych sie­dem ko­lo­rów, a moż­na o tem prze­ko­nać się w taki spo­sób: zro­bić kół­ko z cze­go­kol­wiek, jed­ną stro­nę jego po­roz­dzie­lać na wąz­kie czę­ści, tak, żeby się wszyst­kie sty­ka­ły w sa­mym środ­ku, a roz­sze­rza­ły się ku ob­wo­do­wi: po­tem wszyst­kie te czę­ści po­ma­lo­wać na sie­dem ko­lo­rów ta­kich sa­mych jak w tę­czy. Je­śli po­tem owe kół­ko osa­dzić na osi i krę­cić nad­zwy­czaj pręd­ko, to wszyst­kie te sie­dem ko­lo­rów będą przed na­sze­mi oczy­ma zbie­ga­ły się, mie­sza­ły się w jed­no, i zo­ba­czy­my, że całe kół­ko bę­dzie pod­czas krę­ce­nia się bia­łe Gdy się po­tem kół­ko za­trzy­ma, to owa bia­łość roz­pad­nie się zno­wu na róż­ne ko­lo­ry.

Cóś po­dob­ne­go też robi się z ja­sno­ścią słoń­ca: jest ona bia­ła, ale jak się od­bi­je w kro­plach wody, w bań­ce okrą­głej, albo w trój­gra­nia­stych szkieł­kach, to się roz­pa­da na owe sie­dem barw tę­czo­wych.

Z tego wszyst­kie­go, com tu po­wie­dział, mo­że­cie już mieć ja­kie-ta­kie wy­obra­że­nie o tę­czy i o tem, jak ona się two­rzy. Mógł­bym wpraw­dzie wy­tłó­ma­czyć jesz­cze do­kład­niej, w jaki spo­sób ja­sność słoń­ca się od­bi­ja i roz­pa­da się na owe sie­dem barw; da­lej – dla­cze­go tę­cza roz­ta­cza się w pół­ko­le; dla­cze­go obok jed­nej tę­czy bywa czę­sto jesz­cze dru­ga, zło­żo­na z tych sa­mych barw tyl­ko na­odw­rót idą­cych – i tych Ale mu­siał­bym się roz­pi­sy­wać o tem bar­dzo dłu­go i sze­ro­ko, bo są, to trud­ne do zro­zu­mie­nia bez wyż­szej na­uki rze­czy, – a ta­kie roz­pi­sy­wa­nie się znu­dzi­ło­by może mniej cier­pli­wych czy­tel­ni­ków, że nie chcie­li­by do­czy­tać do koń­ca, wolę więc już dać temu te­raz po­kój.