Jak chmury utrzymują się w powietrzu

jak się tworzy deszcz

Je­że­li para w po­wie­trzu ozię­bi się, to, jak już? wie­cie, two­rzy się z niej py­łek tak drob­niu­tecz­ki, że jego po­je­dyń­czych ździe­beł do­strzedz okiem nie­po­dob­na. Py­łek ten zbie­ga się do kupy i robi się z nie­go albo mgła, je­śli to jest ni­sko przy zie­mi, albo ob­ło­ki i chmu­ry, je­że­li jest wy­so­ko w gó­rze. Py­łek ten – to są, bar­dzo drob­ne kro­pe­lecz­ki wody. Ale wia­do­mo, że woda jest cięż­ka, ja­kim­że więc to spo­so­bem się dzie­je, że chmu­ry zło­żo­ne z ta­kich kro­pe­lek wody nie spa­da­ją na zie­mię, lecz utrzy­mu­ją się wy­so­ko w po­wie­trzu? Na­praw­dę kro­pe­lecz­ki owe spa­da­ją, ale nie mogą do­le­cieć do zie­mi, bo jak tyl­ko w swym lo­cie spad­ną ni­żej, gdzie po­wie­trze jest cie­plej­sze, to za­raz schną, na­po­wrót za­mie­nia­ją się w parę i ula­tu­ją w górę, a tam ozię­biw­szy się zno­wu, łą­czą się z chmu­rą. Z tego to po­wo­du chmu­ry choć­by sta­ły na miej­scu nie po­ru­szo­ne wia­trem, to jed­nak zmie­nia­ją cią­gle w oczach na­szych swe kształ­ty. Nie­któ­rzy ucze­ni do­my­śla­ją się jesz­cze, że owe pył­ki wod­ne są na­praw­dę tak lek­kie, iż same ula­tu­ją w górę i same utrzy­mu­ją się wy­so­ko w po­wie­trzu. Są­dzą ci ucze­ni, że pył­ki te, to nie są kro­pe­lecz­ki peł­ne wody, ale tyl­ko pę­che­rzy­ki ma­ją­ce wodę z wierz – chu, a we­wnątrz wy­dę­te po­wie­trzem cie­plej­szem a więc i lżej­szem od tego, ja­kie jest do­ko­ła. Pę­che­rzy­ki te są więc zu­peł­nie po­dob­ne do owych ba­niek my­dla­nych, co je dzie­ci za po­mo­cą, słom­ki nie­raz ba­wiąc się pusz­cza­ją. Jak owe bań­ki, tak samo i drob­niut­kie pę­che­rzy­ki wod­ne lecą w górę.

Za­pew­ne też zwy­czaj­na mgła przy zie­mi i ob­ło­ki a ta­kich pę­che­rzy­ków się skła­da­ją; ale co do chmur desz­czo­wych – to one za­wie­ra­ją już w so­bie peł­ne kro­pel­ki, któ­re wciąż opa­da­ją i w cie­plej­szem po­wie­trzu, nie­do­się­gł­szy zie­mi, roz­la­tu­ją się jako para. Z tej to przy­czy­ny na wy­so­kich gó­rach, gdy je chmu­ry ogar­ną, zie­mia robi się wil­got­na jak od desz­czu, a lu­dziom tam się znaj­du­ją­cym ubra­nie na­wskróś prze­ma­ka.

Gdy chmu­ra jesz­cze le­piej się ozię­bi, wten­czas owe drob­niuch­ne kro­pe­lecz­ki za­bie­ra­ją w sie­bie co­raz wię­cej wil­go­ci, ro­sną i za­mie­nia­ją się w wy­raź­ne kro­ple desz­czu, któ­re pę­dem lecą jed­na za dru­gą na dół. Aby prze­ko­nać się, jak chmu­ra w deszcz się za­mie­ni, moż­na zro­bić ta­kie do­świad­cze­nie: wziąć zim­ny ta­lerz i po­trzy­mać go nad parą ula­tu­ją­cą z wrzą­cej wody. Para do­ty­ka­jąc się do ta­le­rza i ozię­bia­jąc się od nie­go, za­cznie osia­dać na nim kro­pla­mi wody; je­śli ta­lerz jest bar­dzo zim­ny, to po­two­rzą się kro­ple ta­kie duże i cięż­kie, że będą mu­sia­ły spa­dać na zie­mię niby deszcz. Po­dob­ny deszcz leje się nie­raz w zi­mie z pu­ła­pu izb mało ogrza­nych a wil­got­nych.

Kro­ple desz­czu le­cąc z chmur na zie­mię, za­bie­ra­ją po dro­dze wil­goć z po­wie­trza, za­si­la­ją się nią i ro­sną, co­raz wię­cej; ma­lut­ka kro­pel­ka za­nim do­się­gnie zie­mi, za­mie­nia się w ten spo­sób w dużą kro­plę. Robi się z nią w dro­dze to samo, co z małą brył­ką śnie­gu, kie­dy ją po­to­czysz po po­kry­tej śnie­giem zie­mi: bę­dzie do niej przy­le­pia­ło się śnie­gu co­raz wię­cej, aż wresz­cie zro­bi się duża bry­ła czy­li baba śnie­go­wa.

Zda­rza się jed­nak bar­dzo czę­sto i cóś zu­peł­nie na od­wrót: oto z chmur pada spo­ry deszcz, a tym­cza­sem na zie­mi su­cho zu­peł­nie, ani jed­na kro­pla nie upad­nie. Wszy­stek deszcz wy­sy­cha w po­wie­trzu i w po­sta­ci pary wra­ca na­po­wrót w górę. Świad­ka­mi tego by­wa­ją miesz­kań­cy dwóch miej­sco­wo­ści po­bli­skich, z któ­rych jed­na leży na wy­so­kiej gó­rze, a dru­ga w ni­zi­nie. Tak na­przy­kład nie­da­le­ko od mia­sta Kielc sa góry zwa­ne Ły­se­mi, mniej wię­cej na pół­wior­sty wy­so­kie. Na jed­nej z nich sto­ji sta­ro­żyt­ny ko­ściół pod we­zwa­niem Świę­te­go Krzy­ża, a w po­bli­żu już pod górą jest mia­stecz­ko Słu­pia. Otóż czę­sto jed­na chmu­ra za­wi­śnie po­nad tym ko­ścio­łem i mia­stecz­kiem, i wten­czas przy ko­ście­le na gó­rze nie­zno­śny deszcz pada, a w mia­stecz­ku jest su­cho. Na gó­rze też desz­cze są bar­dzo czę­ste, a w ni­sko po­ło­żo­nej Słu­pi bez po­rów­na­nia rza­dziej pa­da­ją, bo za­nim z chmu­ry tam do­się­gną, to nik­ną w po­wie­trzu.

Zja­wi­sko to jed­nak zda­rzać się może tyl­ko wten­czas, kie­dy po­wie­trze po­nad zie­mią jest su­che i nie­zbyt zim­ne. Je­że­li zaś po­wie­trze jest prze­sy­co­ne wil­go­cią, par­ne, wten­czas kro­ple desz­czu wy­sy­chać nie mogą i wszyst­kie na zie­mię spa­dać mu­szą, ro­snąc przy­tem jesz­cze po dro­dze.

Aby więc deszcz pa­da­ją­cy z chmur mógł do­się­gać zie­mi, trze­ba, żeby po­wie­trze przy niej było wil­got­ne, na­sy­co­ne parą i tym spo­so­bem nie wy­su­sza­ło kro­pel desz­czo­wych w prze­lo­cie.

Zda­rza się cza­sa­mi, choć to już bar­dzo rzad­ko, że chmu­ry wca­le nie wi­dać nad nami, a tym­cza­sem nie­wie­dzieć zkąd deszcz spad­nie. Bywa to wten­czas, kie­dy w cie­płem po­wie­trzu jest dużo wil­go­ci i kie­dy ta wil­goć na­po­tka na­gle w gó­rze po­wie­trze zim­ne. Wten­czas para tak rap­tow­nie się… ozię­bia, że nie ma cza­su zbić się w ob­łok lub w chmu­rę, ale od­ra­zu za­mie­nia się w kro­ple wody (jak­by na owym zim­nym ta­le­rzu, co go da­wa­łem za przy­kład) i te kro­ple spa­da­ją na zie­mię.