Jak i z czego tworzy iskra błyskawiczna

We wszyst­kich rze­czach na świe­cie są uta­jo­ne, ukry­te ta­kie siły, któ­rych my nie wi­dzi­my i nie sły­szy­my, a któ­re jed­nak mają bar­dzo waż­ne zna­cze­nie i dziw­ne dzi­wy wy­pra­wia­ją. Oto dla przy­kła­du po­myśl­my tyl­ko choć­by o cie­ple. Wszak nikt cie­pła nie wi­dzi i nie sły­szy, nie ma ono żad­nej wagi, nie zaj­mu­je na­wet żad­ne­go miej­sca, nie tak choć­by jak po­wie­trze; cie­pło – to jest jak­by już zu­peł­nie nic, a jed­na­ko­woż co ono wy­pra­wia! Oto naj­pierw jest ono we wszyst­kiem ukry­te, tyl­ko trze­ba użyć ja­kie­goś spo­so­bu, żeby je wy­do­być. Roz­pa­lić ogień, a bę­dzie cie­pło – po­my­ślisz so­bie. Ale jak­że roz­pa­lić ogień? Po­cie­rasz za­pał­kę o co­kol­wiek – i za­pa­la się.

Dla­cze­góż trze­ba ją po­trzeć? Bo od po­tar­cia wy­do­by­wa się cie­pło, któ­re sie­dzi w za­pał­ce ukry­te, i do­pie­ro od tego cie­pła za­pa­la się masa na koń­cu. Je­że­li­byś tarł pręd­ko i dłu­go obie ręce jed­ną o dru­gą, toby z nich wy­stą­pi­ło ta­kie cie­pło, że skó­ra by się po­pa­rzy­ła. Tak samo trzyj cier­pli­wie dwa ka­wał­ki su­che­go drze­wa, a doj­dą do ta­kie­go go­rą­ca, że się zaj­mą pło­mie­niem. Oś drew­nia­na u woza, je­śli jej nie po­sma­ru­jesz dzieg­ciem lub tłu­sto­ścią, za­pa­li się od tar­cia się koła pod­czas jaz­dy, – bo i w osi, i w kole sie­dzi tak­że uta­jo­na siła cie­pła. To ci­che cie­pło, co sie­dzi jak­by nic, ma taką wła­dzę, że lód topi na… wodę, wodę ob­ra­ca w parę i przy­mu­sza ją do po­ru­sza­nia ogrom­nych ma­szyn, do cią­gnie­nia lo­ko­mo­tyw i wa­go­nów na dro­gach że­la­znych. Wszak­to cie­pło spra­wia, że po­wie­trze sta­je się w jed­nem miej­scu lżej­sze, leci w górę i daje po­czą­tek wia­trom, a z wia­trów wszak­że i bu­rze się ro­dzą W tem ci­chem i nie­wi­dzial­nem cie­ple tyl­ko mogą żyć ro­śli­ny, zwie­rzę­ta i lu­dzie. We wszyst­kiem więc jest i tyle ma zna­cze­nia ta siła uta­jo­na, któ­rą na­zy­wa­my cie­płem. Ale o tej sile mó­wię tyl­ko dla przy­kła­du, aby ła­twiej było każ­de­mu po­jąć dru­gą rów­nież uta­jo­ną siłę.

Na tę dru­gą siłę uta­jo­ną naj­pierw zwró­ci­li uwa­gę ucze­ni w Gre­cji, jesz­cze przed paru ty­sią­ca­mi lat. Spo­strze­gli tam oni, jak się ta siła uka­zu­je w bursz­ty­nie, a że bursz­tyn po grec­ku na­zy­wa się elek­tron, więc z cza­sem i ową siłę za­czę­li zwać elek­trycz­no­ścią. – I jak­że się ta siła uka­zu­je w bursz­ty­nie? Oto po­trzyj ka­wa­łek bursz­ty­nu o co­kol­wiek, na­przy­kład o rę­kaw – i przy­bliż go do drob­nych ździe­beł pa­pie­ru, sło­my, albo pi­ło­win drzew­nych: zo­ba­czysz, jak one pod­sko­czą i do bursz­ty­nu przy­lgną. Przy­cią­gnę­ła tak te idzie­bła do bursz­ty­nu siła elek­trycz­na, któ­ra wy­do­by­wa się i dzia­ła za po­tar­ciem.

Zu­peł­nie tak sar­no jak w bursz­ty­nie, moż­na za po­tar­ciem wy­do­być siłę elek­trycz­ną, w ka­wał­ku gład­kie­go szkła, albo w la­secz­ce laku – i te rów­nież będą, przy­cią­ga­ły do sie­bie róż­ne lek­kie ździe­bła. Dla wy­do­by­cia tej­że siły moż­na tak­że po­cie­rać na­wza­jem o sie­bie bursz­tyn ze szkłem.

Ale jak­że to się z ta siłą, elek­trycz­ną, dzie­je, że ona tak od po­cie­ra­nia wy­ła­zi na jaw?

Ta siła elek­trycz­na sie­dzi we wszyst­kich rze­czach, ja­kie tyl­ko są, na zie­mi. Ale są… jej dwa ro­dza­je w każ­dej rze­czy po­mie­sza­ne ze sobą, są we we wszyst­kiem dwie elek­trycz­no­ści po­łą­czo­ne tak, jak­by to po­wie­dzieć, ot nie­przy­mie­rza­jąc, niby – w mał­żeń­stwie mąż z żoną chłop z ko­bie­tą,. W mał­żeń­stwie – kie­dy obo­je są w jed­no­ści, to żyją… so­bie spo­koj­nie, oni ni­ko­mu nie wa­dzą, i im też nikt spo­ko­ju nie mąci; ale nie­chno tyl­ko mał­żeń­stwo się roz­dzie­li, niech jed­no od dru­gie­go od­je­dzie da­le­ko, to obo­je nie­spo­koj­nie cią­gnąć będą do sie­bie, żeby się zno­wu złą­czyć, albo też może, jak to cza­sem bywa, obo­je do­ka­zy­wać za­czną. Zu­peł­nie tak samo dzie­je się z owe­mi dwo­ma elek­trycz­no­ścia­mi. Póki one sie­dzą po­łą­czo­ne jed­na z dru­gą, w ja­kiej rze­czy, to ich tam nie­znać wca­le, za­cho­wu­ją się tak spo­koj­nie i ci­cho, że nikt o nich ani po­my­śli. Tak obie elek­trycz­no­ści są, ra­zem ukry­te w bursz­ty­nie, obie też sie­dzą spo­koj­nie w szkle. Ale kie­dy za­czniesz po­cie­rać bursz­tyn, to z elek­trycz­no­ścia­mi w nim po­łą­czo­ne­mi robi się tak, jak kie­dy w domu mię­dzy mał­żon­ka­mi swa­ry się roz­pocz­ną: jed­no idzie do Lasa a dru­gie do Sasa – i obo­je nie­raz ucie­ka­ją od sie­bie. – To samo co w bursz­ty­nie, dzie­je się od po­cie­ra­nia i w szkle. Obie elek­trycz­no­ści roz­łą­cza­ją się wten­czas. Je­że­li zaś po­cie­rasz bursz­tyn o szkło, to jed­ne­go ro­dza­ju elek­trycz­ność ucie­cze z bursz­ty­nu do szkła, a dru­gie­go ro­dza­ju ze szkła do bursz­ty­nu – i be­dzie tak, jak­byś do jed­ne­go domu ze­brał i za­mknął same baby, a do dru­gie­go sa­mych chło­pów: ko­bie­ty ra­de­by wten­czas wcią­gnąć do sie­bie chło­pów, a chło­pi ko­biet. Je­śli też w ta­kim sta­nie pod­su­niesz bursz­ty­no­wi ka­wa­łe­czek pa­pie­ru, to bursz­tyn przy­cią­gnie go do sie­bie. I dla­cze­goż? Oto bo w ździe­ble pa­pie­ru sie­dzą; jesz­cze obie elek­trycz­no­ści, a więc jest tam i taka, jaka już z bursz­ty­nu od po­tar­cia ucie­kła. Tę elek­trycz­ność bursz­tyn przy­cią­ga do sie­bie, a ra­zem z nią przy­cią­ga i ten lek­ki pa­pie­rek, w któ­rym ona sie­dzi. Z tego sa­me­go po­wo­du i szkło rów­nież przy­cią­ga do sie­bie ździe­bła pa­pie­ru lub sło­my.

Po­nie­waż za po­tar­ciem zbie­ra się do bursz­ty­nu inna elek­trycz­ność ( niby bab­ska), a do szkła zno­wu inna ( niby chłop­ska), więc moż­na każ­dą, z nich dla od­róż­nie­nia in­a­czej na­zy­wać: jed­ną – elek­trycz­no­ścią bursz­ty­no­wą, a dru­gą – elek­trycz­no­ścią szkla­ną.

Jed­nak­że po zwy­czaj­nem po­tar­ciu ka­wał­ka szkła albo bursz­ty­nu nie wiel­kich rze­czy elek­trycz­ność do­ka­zu­je, kie­dy tyl­ko drob­ne ździe­bła sło­my lub pa­pie­ru pod­no­si. Aby wy­do­być więk­szą siłę elek­trycz­no­ści, lu­dzie po­wy­my­śla­li róż­ne przy­rzą­dy i ma­szy­ny. Za­po­mo­cą ta­kich ma­szyn do­pie­ro moż­na ro­bić róż­ne bar­dzo cie­ka­we do­świad­cze­nia i zo­ba­czyć, co to elek­trycz­ność wy­pra­wia. Ale naj­pierw opo­wiem, jak mniej – wię­cej urzą­dza­ją owe ma­szy­ny do od­dzie­la­nia jed­nej elek­trycz­no­ści od dru­giej, szkla­nej od bursz­ty­no­wej.

Ma­szy­na elek­trycz­na skła­da się z du­że­go szkła osa­dzo­ne­go na osi z kor­bą – i z po­du­sze­czek do tego szkła przy­par­tych. Kie­dy za­czniesz ob­ra­cać kor­bę, wten­czas szkło się kre­ci i po­cie­ra się o po­du­szecz­ki. Od ta­kie­go tar­cia obie elek­trycz­no­ści roz­łą­cza­ją, się i od­bie­ga­ją od sie­bie: elek­trycz­ność szkla­na zbie­ra się wszyst­ka w szkle, a dru­ga – bursz­ty­no­wa ucie­ka do po­du­sze­czek. Im dłu­żej i moc­niej krę­cić szkło, tem le­piej oby­dwa ro­dza­je elek­trycz­no­ści się roz­dzie­la­ją i tem więk­sza wy­do­by­wa się ich siła. Ale z sa­mem szkłem ma­szy­ny trud­no ro­bić do­świad­cze­nia, więc przy­sta­wia­ją do szkła wa­łek z bla­chy mo­sięż­nej. Mo­siądz ( po­dob­nież jak i że­la­zo, miedź, sre­bro, zło­to, cynk i inne me­ta­le) ła­two i w jed­nej chwi­li przyj­mu­je w sie­bie wszel­ką elek­trycz­ność, i tak samo ła­two ją wy­pusz­cza; z tego po­wo­du na­zy­wa­ją go do­brym prze­wod­ni­kiem elek­trycz­no­ści. Otóż taki wa­łek mo­sięż­ny sto­jąc przy szkle, na­bie­ra od szkła tej sa­mej elek­trycz­no­ści szkla­nej. Ta elek­trycz­ność jed­nak chce gwał­tem łą­czyć się zno­wu z elek­trycz­no­ścią dru­gie­go ro­dza­ju; ale zką­dże jej, weź­mie? Może z po­wie­trza, bo w po­wie­trzu, jak w każ­dej rze­czy, są po­łą­czo­ne obie elek­trycz­no­ści? Ale po­wie­trze moc­no je trzy­ma w spo­je­niu, trud­no wy­pusz­cza z sie­bie elek­trycz­ność i trud­no przyj­mu­je, bo jest złym prze­wod­ni­kiem. Mo­że­by też elek­trycz­ność w wał­ku po­łą­czy­ła się z elek­trycz­no­ścią z zie­mi? Zie­mia by ła­two po­zwo­li­ła na to, bo jest do­brym prze­wod­ni­kiem; ale wa­łek od­dzie­la­ją od zie­mi nóż­ka­mi zro­bio­ne­mi ze szkła. Tak więc elek­trycz­ność w wał­ku musi sie­dzieć uwię­zio­na jak­by w ko­zie. Dru­gi taki sam wa­łek bla­sza­ny na szkla­nych nóż­kach przy­sta­wia­ją do po­du­sze­czek. Tym spo­so­bem za po­krę­ce­niem ma­szy­ny każ­dy wa­łek na­peł­nia się in – na elek­trycz­no­ścią: je­den od szklą, a dru­gi od po­du­sze­czek.

Je­śli po­ło­żysz jed­ną rękę na jed­nym wał­ku, a dru­gą na dru­gim, to obie elek­trycz­no­ści wnet za­czną łą­czyć się ze sobą, prze­bie­ga­jąc przez twe ręce, ra­mio­na i pier­si. Uczu­jesz od tego w rę­kach – jak­by po nich ciar­ki prze­cho­dzi­ły; a je­śli ktoś ma­szy­ną bę­dzie krę­cił zbyt moc­no, to do­znasz przy­kre­go bólu, kur­czów i ła­ma­nia. Tym spo­so­bem za po­mo­cą ma­szy­ny elek­trycz­nej le­ka­rzom uda­je się cza­sem le­czyć lu­dzi od nie­któ­rych cho­rób, na­przy­kład od pa­ra­li­żu i reu­ma­ty­zmu.

Gdy­byś do jed­ne­go wał­ka ma­szy­ny zbli­żył pa­lec, to elek­trycz­ność w wał­ku sie­dzą­ca za­czę­ła­by cią­gnąć do sie­bie dru­gą elek­trycz­ność ukry­tą w two­jej ręce, i łą­czyć się z nią z taką siłą, że aż zo­ba­czył­byś iskrę mię­dzy pal­cem a wał­kiem, i po­sły­szał – byś łu­śnię­cie jak­by od zgnie­ce­nia­pro­sia­ne­go ziarn­ka. Je­że­li ma­szy­na jest na­elek­try­zo­wa­na moc­no, to nie­trze­ba przy­kła­dać pal­ca do sa­me­go wał­ka, tyl­ko moż­na go trzy­mać o cal, o dwa, trzy, albo na­wet o czte­ry cale zda­le­ka, a będą prze­la­ty­wa­ły ta­kie same iskry i to z więk­szym jesz­cze trza­skiem. Dro­ga tych trza­ska­ją­cych iskier bę­dzie albo zu­peł­nie, pro­sta, albo ga­łąz­ko­wa­ta na­kształt ró­zecz­ki, albo zyg­za­ko­wa­ta w for­mie ta­kie­go oto zna­ku: A co, czy nie przy­cho­dzi wam te­raz na myśl, że ta iskra ze swym trza­skiem, to zu­peł­nie jak­by ma­lut­ka bły­ska­wi­ca z grzmo­tem? Bo też i tak jest na­praw­dę. Ale o tem po­tem, a te­raz dam wam spo­sób, że­by­ście i sami bez ma­szy­ny taką iskrę uj­rze­li. Nie bę­dzie ona ani tak duża, ani tak gło­śna, jak z ma­szy­ny, ale za­wsze bę­dzie to praw­dzi­wa iskier­ka elek­trycz­na i da wam lep­sze wy­obra­że­nie o iskrze bły­ska­wicz­nej.

Weź­cie trzy szklan­ki su­che i, prze­wró­ciw­szy je do góry dnem, po­staw­cie na zie­mi, a na nich po­łóż­cie de­secz­kę. Po­tem niech ktoś sta­nie na tej de­secz­ce ( szklan­ki się od tego nie po­gnio­tą). Kie­dy już sto­ji kto na szklan­kach, a więc jest od­dzie­lo­ny od zie­mi szkłem, wten­czas uderz­cie go lek­ko kil­ka razy ko­cią skó­rą ( ko­ciem fu­ter­kiem) albo li­sim ogo­nem. Od ta­kie­go ude­rza­nia ( tak samo jak od tar­cia szkła) roz­łą­czą się dwie elek­trycz­no­ści – i jed­na zbie­gnie do czło­wie­ka od­dzie­lo­ne­go szklan­ka­mi od zie­mi, a dru­ga ucie­cze do fu­ter­ka lub ogo­na. Wten­czas do­tknij­cie się lek­ko pal­cem nosa albo twa­rzy oso­by sto­ją­cej na szklan­kach, a po­ka­że się iskra i sły­chać bę­dzie ci­che łu­śnię­cie. Aby tę iskrę wi­dzieć, trze­ba to do­świad­cze­nie ro – bić w ciem­nym po­ko­ju. Je­śli urzą­dzić dwa ta­kie sto­łecz­ki ze szkla­nek, a na nich sta­ną dwie oso­by i jed­na dru­gą po­trze­pie ko­cią skó­rą, po­tem zaś obie ze­tkną koń­ce swych pal­ców, to wy­sko­czy iskra więk­sza i z gło­śniej­szem tro­chę łu­śnię­ciem.

Małe też iskier­ki elek­trycz­ne wy­do­by­wa­ją się cza­sem i z wło­sów ży­we­go kota, kie­dy po­cie­rasz go ręką w prze­ciw­ną stro­nę jak włos ro­śnie i przez to elek­try­zu­jesz jego skó­rę. Wi­dzieć to moż­na naj­le­piej na czar­nym ko­cie w ciem­nym po­ko­ju.

Za po­mo­cą ma­szy­ny elek­trycz­nej, przez tar­cie się szkła o po­du­szecz­ki, moż­na do­pro­wa­dzić na­prę­że­nie oby­dwóch elek­trycz­no­ści do ta­kiej siły, że iskra przy ich łą­cze­niu się roz­to­pi drut że­la­zny albo pia­sek, za­pa­li ka­wa­łek drze­wa albo roz­sz­cze­pię go na wió­ry, prze­dziu­ra­wi de­skę na wy­lot, za­bi­je pod­sta­wio­ne zwie­rzę, jed­nem sło­wem – po­tra­fi zrzą­dzić to samo, co zrzą­dza pio­run. Ro­zu­mie się, że przy ta­kiej iskrze nie bę­dzie już sły­chać ci­che­go łu­śnie­cia, ale huk tak sil­ny, jak od wy­strza­łu ze strzel­by. Aby do­pro­wa­dzić elek­trycz­ność do ta­kiej siły, uży­wa­ją sło­jów szkla­nych wy­ło­żo­nych we­wnątrz bla­chą., od któ­rej wy­cho­dzi drut na wierzch każ­de­go sło­ja. Kil­ka ta­kich sło­jów usta­wia­ją, w skrzyn­ce, dru­ty ich wią­żą ze sobą i po­tem łą­czą z ma­szy­ną elek­trycz­ną. Z ma­szy­ny przez owe dru­ty elek­trycz­ność wcho­dzi do środ­ka sło­jów. „Im wię­cej jest sło­jów i im one są więk­sze, tem wię­cej moż­na ze­brać do nich elek­trycz­no­ści. We­wnątrz sło­jów i na dru­tach osia­da elek­trycz­ność jed­ne­go ro­dza­ju ( szkla­na), a na ze­wnętrz­nych ścia­nach zbie­ra się elek­trycz­ność prze­ciw­na ( jak w bursz­ty­nie). Cały ten przy­rząd ze sło­ja­mi na­zy­wa się ba­ter­ją elek­trycz­ną, tak jak w woj­sku na­zy­wa­ją kil­ka ar­mat pod jed­nym na­czel­ni­kiem bę­dą­cych. Je­śli przy ta­kiej ba­ter­ji elek­trycz­nej po­sta­wią na ka­wał­ku szkła ja­kieś zwie­rzę, na­przy­kład żywą mysz w pu­łap­ce ( pa­st­ce), a po­tem we­zmą dwa prę­ty że­la­zne albo mie­dzia­ne ( po któ­rych elek­trycz­ność ła­two prze­bie­ga) i je­den pręt tak usta­wią, żeby szedł od my­szy do boku któ­re­go­kol­wiek sło­ja, a dru­gi pręt przy­ło­żą do dru­tu ze środ­ka sło­jów wy­cho­dzą­ce­go i prze­ciw­ny jego ko­niec przy­bli­żą, do tej­że my­szy, to mię­dzy oby­dwór­na prę­ta­mi prze­le­ci iskra tak sil­na, że mysz pad­nie bez ży­cia, jak­by ra­żo­na pio­ru­nem. Tyl­ko przy ta­kiem do­świad­cze­niu nie trze­ba brać prę­tów w gołe ręce, ale trzy­mać je na­le­ży za­po­mo­cą szczyp­czy­ków szkla­nych lub byle ja­kich ka­wał­ków szkła. W ma­szy­nie od­dzie­la­ją od sie­bie dwa ro­dza­je elek­trycz­no­ści i wy­do­by­wa­ją, ich siłę przez tar­cie szkła. Za­miast szkła moż­na­by też uży­wać smo­ły ( na­przy­kład de­ski smo­łą ob­la­nej), laku, bursz­ty­nu, albo jesz­cze cze­go­kol­wiek in­ne­go – i tar­cie ich to sa­mo­by spra­wia­ło. Ale są jesz­cze i inne spo­so­by wy­do­by­wa­nia elek­trycz­no­ści. Już mó­wi­łem o na­trze-py­wa­niu ko­ciem fu­trem lub też li­sim ogo­nem. Te­raz war­to wspo­mnieć jesz­cze o paru in­nych spo­so­bach. Oto na­przy­kład przez łu­pa­nie albo rą­ba­nie wzbu­dza się tak­że elek­trycz­ność. Je­że­li kto rą­bie cu­kier w ciem­nym po­ko­ju, to wi­dzi, że za każ­dem ude­rze­niem bu­cha ja­sność z cu­kru, ły­ska się; ja­sność ta po­cho­dzi wła­śnie od łą­cze­nia się dwóch roz­ry­wa­nych rą­ba­niem elek­trycz­no­ści, i two­rzy się tak samo, jak iskra. Gni­cie rów­nież elek­try­zu­je i dla tego ka­wa­łek gni­ją­ce­go drew­na wy­da­je z sie­bie ja­sność, któ­rą w noc ciem­ną moż­na cza­sa­mi zo­ba­czyć. Przy roz­pusz­cza­niu się w kwa­sach bla­chy cyn­ko­wej i mie­dzia­nej lub in­ne­go me­ta­lu wy­wią­zu­je się tak­że elek­trycz­ność; z tego spo­so­bu dzi­siaj naj­wię­cej lu­dzie ko­rzy­sta­ją, i uży­wa­ją go czę­ściej niż ma­szyn elek­trycz­nych. Przy po­mo­cy tego spo­so­bu po­wy­my­śla­li te­le­gra­fy, la­tar­nie, w któ­rych iskra elek­trycz­na nie ga­śnie wca­le, ale świe­ci tak dłu­go, jak kto chce, i tak ja­sno, że robi się przy niej wid­no niby we dnie. Ale dłu­go­bym mu­siał jesz­cze pi­sać, gdy­bym chciał po­wie­dzieć, jak to lu­dzie dzi­siaj z elek­trycz­no­ści umie­ją ko­rzy­stać i do ja­kich po­do­cho­dzi­li wy­na­laz­ków, a tu trze­ba prze­cie wró­cić na­resz­cie do bły­ska­wic i pio­ru­nów.

Te­raz już chy­ba nie­trud­no be­dzie zro­zu­mieć, w jaki spo­sób po­wsta­je iskra bły­ska­wicz­na i pio­run. Jest to taka sama iskra, jaka wy­ska­ku­je za do­tknię­ciem się do ma­szy­ny elek­trycz­nej, tyl­ko więk­sza i sil­niej­sza. Iskra bły­ska­wicz­na czy­li pio­ru­no­wa za­pa­la się i prze­la­ta tak­że przy gwał­tow­nem łą­cze­niu się dwóch róż­nych ro­dza­jów elek­trycz­no­ści. Je­śli sta­ną obok albo na­prze­ciw­ko sie­bie dwie chmu­ry, i w jed­nej jest ze­bra­na elek­trycz­ność taka, co bywa w szkle, a w dru­giej taka, co bywa w bursz­ty­nie, to obie elek­trycz­no­ści cią­gną na­wza­jem do sie­bie i po­łą­czy­ły­by się spo­koj­nie, po ci­chu, gdy­by nie to, że po­wie­trze ( jako zły prze­wod­nik elek­trycz­no­ści) za­gra­dza im dro­gę i prze­szka­dza. Przez opór po­wie­trza siła elek­trycz­na w oby­dwóch chmu­rach na­prę­ża się co­raz moc­niej i wresz­cie prze­rzu­ca się gwał­tow­nie z chmu­ry na chmu­rę, za­pa­la­jąc iskrę, i roz­no­sząc huk strasz­li­wy.

Tak two­rzą się bły­ska­wi­ce i grzmo­ty, któ­re nie ty­ka­ją wca­le zie­mi. Ale to samo, co bywa mię­dzy dwo­ma chmu­ra­mi, dzie­je się też mię­dzy chmu­rą a zie­mią. W chmu­rze zbie­ra się jed­na elek­trycz­ność, naj­czę­ściej szkla­na, a w zie­mi prze­ciw­na – bursz­ty­no­wa. Na prze­szko­dzie do po­wol­ne­go i ci­che­go po­łą­cze­nia się tym elek­trycz­no­ściom sta­je tak­że po­wie­trze. Kie­dy więc ich siła tak moc­no się na­prę­ży, że po­wie­trze już po­wstrzy­mać tej siły nie może, – wten­czas ude­rza iskra z chmu­ry w zie­mię, albo cza­sem z zie­mi w chmu­rę, i to na­zy­wa­my pio­ru­nem czy­li gro­mem.

W jaki jed­nak spo­sób elek­trycz­ność w chmu­rach się wy­wią­zu­je? Czy od tar­cia się dwóch rze­czy o sie­bie, jak w ma­szy­nie elek­trycz­nej? – O tem jesz­cze do­kład­nie się lu­dzie nie prze­ko­na­li; na­uka nie od­ra­zu wszyst­kie­go do­cho­dzi, na to po­trze­ba cza­su. Bar­dzo być może, że para i kro­pe­lecz­ki wody, z któ­rych skła­da­ją się chmu­ry, elek­try­zu­ją się trąc się o po­wie­trze, bo cią­gle to wzno­szą się to spa­da­ją. Nie­któ­rzy ucze­ni jed­nak tłó­ma­czą, że woda w rze­kach i mo­rzach bywa już na­elek­try­zo­wa­na, więc para z tą elek­trycz­no­ścią ra­zem ula­ta w po­wie­trze i two­rzy chmu­ry. W zi­mie bły­ska­wic i pio­ru­nów zwy­kle nie bywa, bo chmu­ry wten­czas skła­da­ją się naj­czę­ściej z kro­pe­le­czek i czą­ste­czek pary za­mar­z­łych w drob­niut­kie igieł­ki lodu, a lód z wiel­ką trud­no­ścią elek­trycz­ność przyj­mu­je i wy­pusz­cza, po­nie­waż jest złym prze­wod­ni­kiem elek­trycz­no­ści.

Lu­dzie na­wet ucze­ni nie wie­dzie­li przez dłu­gie wie­ki, w jaki spo­sób two­rzą się bły­ska­wi­ce, i że one są w związ­ku z elek­trycz­no­ścią. Do­pie­ro pe­wien sław­ny ame­ry­ka­nin, Ben­ja­min Fran­klin, bę­dzie temu te­raz lat prze­szło 130, prze­ko­nał się pierw­szy, że chmu­ry by­wa­ją na­elek­try­zo­wa­ne, i że bły­ska­wi­ce – to są iskry elek­trycz­ne. Użył on ta­kie­go oto spo­so­bu: W dzień po­chmur­ny po­szedł ze swym syn­kiem za mia­sto i pu­ścił la­taw­ca pa­pie­ro­we­go na bar­dzo płu­gim sznur­ku. Na koń­cu sznur­ka uwią­zał klucz że­la­zny, i ten­że klucz za po­mo­cą, dru­gie­go je­dwab­ne­go sznur­ka ( któ­ry był złym prze­wod­ni­kiem elek­trycz­no­ści) ucze­pił do drze­wa. La­ta­wiec wzniósł się bar­dzo wy­so­ko, aż do chmu­ry. Kie­dy wy­padł mały desz­czyk i sznu­rek zmókł, Fran­klin do­tknął się pal­cem klu­cza i wten­czas uka­za­ła się iskra elek­trycz­na. To po­słu­ży­ło za do­wód, że chmu­ra była na­elek­try­zo­wa­na, i że za po­mo­cą, mo­kre­go sznur­ka z jed­nej stro­ny, a ręki ze stro­ny dru­giej – łą­czy­ła się elek­trycz­ność chmur z elek­trycz­no­ścią zie­mi, a to w spo­sób po­dob­ny, tyl­ko słab­szy, jak przy pio­ru­nie. Od­tąd wie­lu uczo­nych ro­bi­ło po­dob­ne do­świad­cze­nia i wszy­scy się prze­ko­na­li naj­do­ku­ment­niej, że bły­ska­wi­ce to są iskry elek­trycz­ne, któ­re prze­bie­ga­ją wsku­tek gwał­tow­ne­go łą­cze­nia się ze sobą prze­ciw­nych elek­trycz­no­ści z dwóch chmur, albo chmur­nej ze ziem­ną.