Jak to się dwóch chłopaków założyło i który z nich wygrał
Młody parobczak Walek kosił trawę na łące, a opodal pasło się na ugorze bydło, za którem chodził Maciek, biedny sierota wynajęty od gromady za pastucha. Dzień był skwarny i Maćkowi pić się zachciało, więc idzie do Walka, który przyniósł ze sobą dzbanek z domu.
– Walku! co tam masz we dzbanku? pewnie wodę?
– Była woda, ale teraz już niema nic – odpowie Walek.
– Niema nic? – powtarza jakby niedowierzając Maciek.
– Kiedy nie wierzysz, to idź i sam zajrzyj do dzbanka, a zobaczysz, że jest puściutki, nic w nim niema.
– Ja nie potrzebuję jeszcze chodzić i zaglądać, bo widzę już stąd, że ty nieprawdę mówisz – rzecze Maciek z uśmiechniętą twarzą.
– A tobie co do łba wlazło, żebym ja nieprawdę mówił! Wszystką wodę wypiłem, ani kapki nie zostało, a kiedy co i zostało, to już wyschło.
– Jak nie woda, to może co inszego jest we dzbanie?
– A cóż może być inszego, kiedy ja nic nie kładłem!
– A może co samo wpadło?
– At, dzbanek przykryty i nic tam wpaść nie mogło.
– Oj Walku, widzi mi się, że ty nieprawdę mówisz, choć może nawet sam o tem nie wiesz.
– Cobym miał nieprawdę mówić, abo cobym miał nie wiedzieć! Ty sam widać nie wiesz, co pleciesz. A kiedy ci się chce spierać, to się załóż ze mną o to, czy we dzbanie co jest, czy niema nic. Kiedy w nim nic nie znajdziesz, to kupisz mi paczkę papierosów.
– Dobrze, załóżmy się, ale na te głupie papierosiska ani dla siebie, ani dla nikogo pieniędzy marnować nie myślę; mnie sierocie i tak o grosz trudno. Ot lepiej załóżmy się o co innego: kiedy ty przegrasz, to kupisz mi książeczkę do czytania; a kiedy ja przegram, to ciebie czytać nauczę.
– Patrzcie-no go, jaki mi się znalazł nauczyciel! On, jakiś przybłęda, o parę lat młodszy ode mnie, chce mnie uczyć na książce! A co mi po tej twojej nauce i po książkach! Żeby mi się jeszcze w głowie od tej nauki przewróciło tak jak tobie, co to nie widzisz, czy jest co w dzbanie, czy niema nic, a spierasz się po próżnicy.
– Nauka w głowie nie przewraca, a prędzej rozum człowiekowi naprostowuje, bo go oświeca. Czy zaś mnie się od czytania w głowie przewróciło, zobaczym z tego, kto zakład wygra.
– No, to cóż stawiasz na zakład, kiedy niechcesz kupować papierosów? – bo ja od ciebie nauki żadnej nie potrzebuję!
– Co robić! nie chcesz się uczyć, to już ja ci oddam swój kozik (nóż składany), jeżeli dzban zupełnie pusty.
– Niech będzie! – odpowiada Walek podając rękę Maćkowi – moja książka a twój kozik; zobaczymy, kto wygra.
Tak założywszy się idą, obaj chłopcy do dzbana. Walek go odkrywa, zagląda do środka i rzecze ze śmiechem:
– No patrz, czy w nim choć zdziebło czego znajdziesz? Dzban całkiem próżny, nawet już suchy. A co, nie mówiłem? Dawajże mi teraz kozik. Widzisz, czy nauka ci się na co przydała?
Maciek niebardzo do naczynia i zaglądał, tylko powiada:
– Oddam ci kozik, ale niech wpierw ludzie osądzą, jak na wieczór powrócim do wsi, żeś go wygrał, że w twojim dzbanie nic niema.
– Oho, już szukasz wykrętów! Ale dobrze, niech ludzie osądzą i naśmieją się z ciebie, jak ci czytanie we łbie przewróciło, kiedy własnemi oczyma rozeznać nie potrafisz, że w dzbanie nic niema.
Maciek na to nic nie odpowiedział, jeno poszedł do bydła i tylko zdaleka krzyknął, żeby Walek nie zapomniał sprosić dziś wieczorem jak najwięcej ludzi, aby osądzili, kto wygrał zakład.
Kiedy nadszedł wieczór i wszyscy popowracali od roboty, w chałupie Walkowych rodziców zrobiło się gwarno, naschodziło się tam kilku gospodarzy i parobczaków, a nakoniec zjawił cię i nasz pastuszek Maciek.
– Ho, ho! przychodzi Maciek, żeby oddać Walkowi przy świadkach swój kozik! – odezwało się naraz ze śmiechem kilka głosów. – Nie trzeba było zakładać się tak niemądrze!
Niektórzy jednak gospodarze milczeli, czekając na to, co sam Maciek powie.
Pastuszek rzekłszy na progu „pochwalonego”, sam zaraz prosił, żeby pokazali dzbanek, który Walek miał dziś ze sobą, na łące. Postawiono dzbanek na stole i wszyscy, oprócz Maćka, zajrzawszy do środka, zgodzili się na to, że nic w nim nie było, czyli że był próżny. Posypały się też nowe żarciki wśród młodzieży, że Maćkowi w głowie się przewróciło. On jednak niby tego nie słyszał, tylko prosił gospodyni, żeby dała na stół jaką niezajętą butelkę. Znalazła się wnet i butelka.
– A w tej flaszce czy także nic niema? czy ona także próżna? – pyta Maciek.
– Jużci, że pusta, wszak każdy to widzi – ozwało się kilku ludzi.
Maciek zażądał znowu, żeby mu dali jaki lejek. W chałupie lejka nie było, poszedł więc ktoś do pobliskiej karczmy i w parę minut go przyniesiono. Maciek wstaw/ił lejek we flaszkę, potem wyjął z kieszeni kawałek wosku, rozgrzał go przed ogniem na kominie i oblepił nim dobrze szyjkę butelki zwierzchu w tem miejscu, gdzie do szkła lejek przylegał. Wtenczas znowu zapytał, czy i teraz butelka jest próżna? Kilku ludzi też odpowiedziało na to, że jest tylko lejkiem i woskiem zatkana, ale we środku próżna tak samo, jak i przedtem była.
– A gdyby teraz do lejka wlać wody? – rzecze Maciek.
– No to woda zleje się do flaszki – odpowiadają.
– A gdyby już we flaszcze było czegokolwiek pełno? – pyta jeszcze Maciek.
– Gdyby było już co we flaszce (mówi jeden z gospodarzy), to jużci woda stanęłaby w lejku; ale że flaszka pusta, to woda z lejka spłynie do niej.
Na to Maciek zaczerpnął wody z cebra i wlał ją od razu do lejka. Mimo to jednak do butelki ani kropla wody nie wpadła, wszystko zatrzymało się w lejku.
Niektórzy zaczęli kiwać na to głowami, a Wałek się odzywa:
– A to ci wielką mi mądrość pokazał! Zatkał pewnie czem lejek, to i woda do flaszki wejść nie może.
Wziął też cienki patyczek, aby przepchnąć nim dziurkę w lejku. Ale patyk przeszedł bez przeszkody aż do dna butelki, a woda jak stała tak i stoji w lejku.
Widząc to Wałek zrobił takie oczy, jakby zjadł kawałek mydła, a mruknąwszy coś pod nosem odszedł od stołu i już się nie odzywał wcale.
– A co, czy jeszcze flaszka próżna, pusta? – pyta Maciek wszystkich.
Zrazu wszyscy milczeli, aż nakoniec przerwał ciszę gospodarz Jakób, tak oto dowodząc:
– Kto ją wie! Gdyby naprawdę flaszka była zupełnie pusta, toby woda do niej weszła; a kiedy nie wchodzi, jeno stoji w lejku, to chyba we flaszce coś już siedzi aż po szyjkę i wody nie wpuszcza.
Chciał Jakób mówić jeszcze coś dalej, ale nagle wyrywa się z gromady głos Teodora, co go wszyscy znają jako największego we wsi plotkarza i zabobonnika:
– Abo to prawda! – mówi. – Dyć Maciek to pastuch, a pastuch to już niby owczarz, co to różne czary umie robić. Ten chłopak widno jakąś nieczystą siłę do tej flaszki sprowadził.
A potem szepnął do ucha siedzącemu obok gospodarzowi:
– Oj nie dobrze tego chłopca mieć we wsi, bo jak się na kogo rozgniewa, to i jemu i jego dobytkowi urok zada.
Ale Maciek – był to poczciwy chłopak. Nieboszczka jego matka, wyrobnica z drugiej wioski, kiedy jeszcze żyła, chowała go po ludzku, i nawet przy pomocy dobrych ludzi czytać go nauczyła. Kiedy posłyszał, że go Teodor tak niemądrze i tak nieładnie o jakieś głupie czary pomawia, zaczerwienił się na twarzy i prawie ze łzami w oczach zaczął mówić:
– Ja z tą… flaszką nie robiłem żadnych czarów. Kto rozumie „Dziesięcioro Bożego Przykazania” i uczył się o tych przykazaniach w katechizmie, ten wie, że żadnych czarów na świecie niema. Ja na tej butelce pokazuję tylko to, czegom się nauczył z książki, co ją mi kiedyś panienka we dworze dała. Gdybyście wy tutaj czytać umieli, tobym wam dał tę ciekawą książkę do przeczytania. We flaszce nie siedzi żadna nieczysta siła, ale ta flaszka nie jest też i pusta. To nieprawda, coście tu wpierw mówili, że w niej niema nic. W niej jest pełno czegoś aż do samego wierzchu. W tej flaszce siedzi powietrze, co o niem wszyscy niby wiedzą, ale naprawdę nie rozumieją, co to jest to powietrze. Ono tak samo potrzebuje miejsca dla siebie jak woda, jak piasek, jak każda rzecz. W tej flaszce powietrze jest zalepione woskiem, więc nie ma którędy wylecieć i dlatego nie wpuszcza do flaszki wody z lejka. Ale jak tylko wosk wokoło szyjki odlepię, powietrze zacznie wylatać tak, jakby nieprzymierzając dym, a woda wnet wleci z lejka do środka flaszki.
To rzekłszy Maciek poodłamywał wosk, którym lejek przy szyjce butelki zwierzchu był oblepiony, a gdy zrobiła się dziureczka do środka, stało się tak, jak chłopak powiedział.
– A to dopiero załapał nas Maciek na nieuctwie, nietylko młodych, ale i starych, – rzekł dobrodusznie Jakób.
– A czemuż myśmy nie widzieli, jak to powietrze wylatywało z butelki? – zapytuje Teodor.
– „Bo ono jest przezroczyste i nie ma nijakiej barwy, żadnego koloru. Ono jest jeszcze więcej przezroczyste niźli szkło, niźli woda, i dlatego oczy nasze go nie widzą, choć ono jest wszędzie: i w izbie, i na dworze, i w każdym statku (naczyniu), i w każdej najmniejszej szparze. Powietrze wciska się wszędzie, gdzie tylko może. Ono też jest i w tym dzbanie Wałkowym.
– Oho, przegrał Wałek zakład! – krzyknęli wszyscy i głośno się roześmieli.
Wałek machnął ręką i obrócił się zawstydzony ku drzwiom, a matka jego, widząc to, jeszcze mu docięła:
– Nie trza było się wyśmiewać, że nauka i czytanie we łbie ludziom przewraca. Teraz będziesz wiedział, że czytanie uczy rozumu, i że tobie by się też nauka przydała.
W kilka dni po owym zakładzie Wałek przyniósł z miasta książkę Maćkowi. Maciek ślicznie mu za nią podziękował, zaczął go zachęcać, żeby się czytać uczył, i sam przyrzekł pokazywać na elementarzu. Już Wałek rad był nauczyć się czytać, ale mu jakoś nieraźno było uczyć się od tego, z którego się wpierw wyśmiewał. W końcu jednak poszedł po rozum do głowy i dał się namówić Maćkowi, a potem przez jedną, zimę czytać się nauczył.
Gromada też widząc roztropność Maćka, postanowiła nająć innego pastucha, a jemu powierzyła do nauki dzieci wiejskie. Było z tem dobrze i Maćkowi i wiosce, w której odtąd oświata rozwijać się zaczęła.